niedziela, 30 czerwca 2013

Komplety

Nazbierało mi się trochę zaległości w biżuterii do pokazania.
Zacznę od kompletu, który chronologicznie powstał pierwszy- Let's twist again. Ponieważ skończyły mi się pomysły na coś nowego, postanowiłam wykorzystać stary pomysł, który zaprezentowałam w poście Fiku-miku na rzemyku. Bazą dla bransoletki jest gruby rzemień, a na nim- kawałek spiral cellini z odwróconym w połowie skrętem.
Jakość zdjęć pozostawia wiele do życzenia, bo nie dość, że robiłam ze złym oświetleniem, to jeszcze w ręku nie mogłam utrzymać aparatu.

Cały komplet- bransoletka i kolczyki.


Kolczyki od razu zakosiła moja mama i drugiego dnia zdążyła zgubić jednego :/ Trzeba będzie dorobić.


Kolczyki wykonane według tutorialu June



Tutaj trochę lepsze zdjęcie bransoletki, które powtórzyłam przy okazji fotografując coś innego. Już z dobrym oświetleniem. Kolczyki tego momentu nie doczekały :D bo jeszcze nie zrobiłam tego brakującego ;)



Drugi komplet- jeszcze ciepły- to też bransoletka i kolczyki.



Podwójną bransoletkę zobaczyłam na fanpage'u Naryi. Nieśmiało zapytałam, czy mogę sobie taką bransoletkę zrobić i ku mojemu zaskoczeniu- Narya okazała się dawną znajomą z forum wizaż. Za jej zgodą wydłubałam bransoletkę, która pierwotnie miała wyglądać inaczej, bo miała być potrójna (oczywiście zinnym zapięciem).

A potem dorobiłam niewielkie kolczyki- kuleczki. Długo chorowałam na takie kolczyki, ale nie mogłam znaleźć nigdzie bigli do wklejania. Jeśli już gdzieś jakieś były, to były to zamykane, a za takimi nie przepadam. W końcu znalazłam odpowiednie bigle i długo nie czekały na realizację planu ;)



Przed pobytem w szpitalu udało mi się dokończyć jeszcze zakładkę do książki. W zasadzie kulka była upleciona wiele, wiele miesięcy temu, ale nie miałam pomysłu co z nią dalej zrobić. W końcu zawiesiłam na metalowej bazie i dodałam motylka :) 


Zbliżenie na wyplecioną kulkę.


Również przed pobytem w szpitalu wyszydełkowałam taką ukośnikową bransoletkę, wkleiłam ją w końcówki, ale zapięcia założyć nie zdążyłam. Leżała tydzień na moim biurku i czekała, aż mnie wypiszą. O dziwo- nawet Pusia nie chciała się nią pobawić :D




Uznałam, że mam baaaardzo dużo koralików niebieskich/ błękitnych, tzn. kolorów, za którymi za specjalnie nie przepadam. Wymieszałam je, dodałam bronze i opaque lustered white i wyszło co wyszło.


Ponieważ zostały mi wymieszane koraliki, zrobiłam z nich breloczek-gwiazdkę. Trafił on do Pauliny, z którą leżałam na sali, żeby powrót do zdrowia był radośniejszy.

Uff, to chyba tyle. 

sobota, 29 czerwca 2013

Prezenty od Biżuteryjek

Obiecałam w poprzednim poście, że mój kolejny będzie o szczęściu, jakie mnie spotkało po wypadku.
Zacznijmy jednak od początku.
Na fb była organizowana wymianka biżuteryjna. Zgłosiłam się i... jak to zwykle u mnie bywa odkładałam prezencik na sam koniec. Bo a to sprawy w kole naukowym, a to pisanie magisterki itd. Miałam więc ambitny plan, że 14 maja złożę gotową pracę magisterską, a potem do 23 maja (czyli ostatecznego terminu wysyłki) zrobię swój prezencik. Projekt, materiały, wszystko miałam. Nie przewidziałam jednak wypadku :(
Zadzwoniłam do organizatorki, powiedziałam, jaka sytuacja i obiecałam, że jak tylko wrócę do zdrowia, to zaległości nadrobię.

Pewnego dnia rano dzwoni do mnie nieznany numer. Nie zdążyłam dojść do telefonu, ale już pełna paranoja- a co jeśli kierująca samochodem chce się ze mną skontaktować? No nic, puściłam strzałkę, po chwili telefon.
- Dzień dobry, kurier firmy takiej i takiej. Mam dla pani przesyłkę.
Zagowzdka. Przesyłka? Jaka przesyłka. Minęło prawie 3 tygodnie od wypadku, przez które na 100% nic nie zamawiałam. Zwłaszcza kurierem.
- Ale ja nic nie zamawiałam- bąknęłam zbita z tropu.
- Już pani mówię co to jest- słyszę jak grzebie w paczkach.- Frima Artsus.

Ścięło mnie.
No nic, poszłam odnieść książki do biblioteki, wróciłam, mimo upływu 3 tygodni dalej wszystko mnie boli, gips przeszkadza, położyłam się. Po chwili dzwonek do drzwi. Krzyczę do brata, żeby otworzył. Pan kurier. Brat odebrał pakę i nim dotarł z nią do pokoju to już ją otworzył, a zawartość wysypał mi na łóżko.
- Pier*** to. Sama sobie przeglądaj.
 Kochane starsze rodzeństwo :)

Dostałam całą górę prezentów, ale najmilsze były życzenia szybkiego powrotu do zdrowia :) Dziewczyny- jeszcze raz wielkie dzięki!
A teraz do dzieła.

Zdjęcie zbiorcze- już po wstępnym wypakowaniu.



Słodkości, które wyjątkowo długo nawet u mnie w domu wytrzymały :D


Broszka od Joasi- Artlantydy


Komplecik od Izy


Kolczyki od Djenki

Kolczyki od Emilii

Bransoletka od Eweliny


Broszka od organizatorki Anety


Kolczyki od Doroty


Charmsowa bransoletka od Ani


Dwie pary maluszków od Ani


Kolczyki od Ewy


Bransoletka od Kasi


Kolczyki od Kasi


Grosik na szczęście_ herbatka i słodkości od Magdy


Zezowaty kotek od Moniki


Sutaszowe maleństwa od Gosi


Bransoletka od Marty


Aniołek oraz wisior od Kornelii


Kolczyki od Dominiki


Kolczyki od Doroty


Kolczyki (i kawałek kartki z życzeniami na fotkę też się załapał) od Moniki


Maleństwa od Karoliny


Kolczyki od Eli


Kolczyki od Mariki


Broszka od Ani


Kolczyki od Ewy


Bransoletka, szczęśliwa kupa oraz słodkości od Agnieszki


Broszka od Izy

Zakładka oraz kamolki od Kasi


Kolejna zakładka, tym razem od Dobrusi


Kartka od Moniki


Serducho-igielnik od Joli


Szkatułeczka oraz mamba truskawkowa :D od Emilii


Pudełeczko od Ani


Serduszko i karteczka od Izy



Myślę, że po otrzymaniu paczki nie popłakałam się ze wzruszenia tylko dlatego, że po prostu za wiele wcześniej się napłakałam i nie miałam już czym płakać.

Co do mojego stanu zdrowia- gips zdjęli mi w poniedziałek 17 czerwca, ale obojczyk wciąż się zrasta, bo w momencie zdjęcia gipsu było tylko coś, co ortopeda nazwał "kolcami zrostu". Nie wiem, czy to fachowa nazwa. Przy niektórych czynnościach odczuwam ten nieszczęsny obojczyk mniej lub bardziej, chociaż na szczęście jednak coraz mniej ;)
Oparzenia były dosyć spore, więc we Wschodnim Centrum Leczenia Oparzeń (przy okazji pozdrawiam pracowników, jeśli tu zajrzą) początkowo rozważano przeszczep skóry. Dla osoby w moim wieku brzmi to prawie jak tragedia, bo oznacza kolejną bliznę (skóra sama z siebie się nie weźmie, trzeba pobrać np. z uda). Z drugiej jednak strony chirurg miał nadzieję, że uda się tak ponaciągać skórę, że zaszyje się rany, bez przeszczepu. Wobec tego moje pierwsze pytanie po wybudzeniu z narkozy brzmiał: czy był przeszczep? Pielęgniarka powiedziała: nie. Najpiękniejsze "nie" jakie usłyszałam kiedykolwiek w życiu :)

Jestem w domu, w lipcu chcę się bronić. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Dzieje się tak nie dlatego, że jak niektórzy uważają jestem silna (pfff... to nie o mnie), ale przede wszystkim dlatego, że otaczają mnie wspaniali ludzie. Że od samego początku miałam sporo szczęścia, dzięki któremu wyszłam względnie cało spod samochodu, że spotkało mnie wiele ludzkiej życzliwości, dzięki czemu wiedziałam, że nie można się poddać rozpaczy, a walczyć o swoje.
Na początku swoich studiów zakładałam bloga (nie tego), na którym napisałam, że będę studiować prawo, ale nie mam w rodzinie prawników, którzy by mi ewentualnie pomogli. Napisałam wtedy, że moje życie, realizacja moich marzeń jest tylko i wyłącznie w moich rękach i tylko ode mnie zależy, czy uda mi się wydrzeć wszystko czego pragnę z życia. Źle myślałam. Człowiek sam, bez pomocy innych, nie zdziała zbyt wiele. Dlatego jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy po moim wypadku wyciągnęli pomocną dłoń, za każdy ciepły uśmiech i uprzejmy gest. Za Wasze życzenia powrotu do zdrowia, komentarze, trzymanie kciuków w czasie operacji i modlitwę.

Kolega mnie wczoraj zapytał: Jak myślisz, po tym wypadku będziesz chciała jeździć jeszcze na rowerze?
Odpowiedziałam: No pewnie. Po nogach przecież mi nie przejechała. A ja się boję tylko burzy.

Teraz kończę to ckliwe i chyba zbyt pełne patosu pisanie ;)
Następny post nie będzie już takim wywlekaniem własnych przemyśleń, czas tu wrócić z koralikami.

sobota, 8 czerwca 2013

Po wypadku

Niektóre z Was już wiedzą, inne jeszcze nie.
12 maja miałam wypadek. Kobieta wjechała samochodem w grupę rowerzystów, mnie trafiła centralnie, wciągnęło mnie pod podwozie. Więcej pisać nie będę, wiadomo- toczy się dochodzenie, to po pierwsze, po drugie- opis całości jest dosyć drastyczny.
Skończyło się na złamanym lewym obojczyku, licznych zadrapaniach, stłuczeniach, siniakach i oparzeniach III stopnia na lewym ramieniu i przedramieniu.
Będąc chwilowo uziemiona w domu (bez pomocy innych nie mogę się uczesać, ubrać) odnawiam swoją znajomość z koralikami. Na pierwszy rzut poszły zamówione pod koniec kwietnia koraliki tile gold marbled jet. Powstała bransoletka, która z jednej strony kojarzyć się może ze smoczą łuską (i naprawdę długo się zastanawiałam, czy nie nazwać jej w taki sposób), a z drugiej z nazwą Ulica Złota (jedna z uliczek na lubelskiej Starówce). Wygrała nazwa Ulica Złota, bo czyż te płytki nie wyglądają jak posypane złotem, a towarzyszące im koraliki fire polish jak stare latarnie gazowe? :)


Jak skończyłam pleść główną część i chciałam dodać zapięcie, to okazało się, że wychodzi znacznie za długa :( Zaryzykowałam, postanowiłam upleść zapięcie- kuleczka plus pętelka i okazało się to strzałem w dziesiątkę ;) Nie tylko jest na długość taka, jaka powinna być, ale to, co na początku miało być tylko zwykłym zapięciem równie dobrze służy za ozdobę całości :)

Proszę o trzymanie kciuków za mnie w najbliższym czasie. Czeka mnie przeszczep skóry na oparzenia, potem zdjęcie gipsu i mam nadzieję, że gipsu pozbędę się już na dobre :)

PS.
Jeszcze raz dziękuję biżuteryjkom, które wzięły udział w akcji-niespodziance na fb :)
Kolejny post poświęcę temu o co chodzi, na razie kończę, bo niedługo koleżanka ma wpaść w odiwedziny ;)